czwartek, 17 października 2013

Ślub!

Ślub oczami Zakochanej:
...Goście weszli do kościoła a my jeszcze chwilę czekaliśmy na zewnątrz, bo do 16.00 było jeszcze kilka minut. Czekaliśmy też na świadków, którzy poszli do zakrystii, żeby podpisać dokumenty i ustalić ostatnie szczegóły. W końcu weszliśmy do kościoła. Czekaliśmy tuż przy drzwiach, bo mieliśmy wejść razem z księdzem, tzn. ksiądz miał nas wprowadzić do kościoła. Do ostatniej chwili było dla nas zagadką, który ksiądz będzie nam udzielał ślubu. Wszystkie formalności załatwialiśmy z proboszczem, więc bardzo prawdopodobne było, że to właśnie on poprowadzi uroczystość. Tego nie za bardzo chciałam, bo widziałam nagranie ze ślubu, którego udzielał miesiąc wcześniej i nie podobało mi się. Kazanie było tak długie i nudne, że goście wpatrywali się w sufit i oglądali wszystkie malowidła w kościele. Dlatego miałam cichą nadzieję, że ślubu udzieli nam jakiś inny, fajniejszy ksiądz. I jakie było moje zaskoczenie, kiedy wyszedł do nas ksiądz, który jest chyba najfajniejszym księdzem na tej parafii, bardzo wesoły, dość młody i lubiący żartować :) 

Za pierwszym razem ksiądz podszedł do nas jeszcze nie ubrany w ornat. Trochę zażartował, co rozładowało napięcie. Powiedział nam, że jak tylko się przebierze, to zaraz wróci i zaczynamy. Po chwili organista zaczął grać, ksiądz podszedł do nas. Powiedział do mnie "ja też mam białą sukienkę, tylko trochę inną", co znowu pomogło nam zapanować nad nerwami :) Później przeszliśmy za księdzem aż na początek kościoła, gdzie były ustawione dla nas krzesła. Za nami usiedli nasi świadkowie Agata i Andrzej. W bocznych ławkach usiedli rodzice. Goście zajęli miejsca w dalszych ławkach. 

Na początku ksiądz wygłosił, krótki wstęp, przypominając po co się tu zebraliśmy. Mówił o miłości, o tym że na zawsze itp. Już wtedy chciało mi się płakać, ale się powstrzymałam. Później msza toczyła się jak każda inna, aż do kazania. Kazanie też uważam, że było bardzo ładne. Ksiądz mówił o wadze przysięgi, o tym, że mówiąc "chcę" nie wyraża się tylko, że jestem zdolny do miłości, ale że wybieram tą konkretną osobę i zobowiązuję się ją kochać. Bezpośrednio po kazaniu nastąpił ten najważniejszy moment. Powiedzieliśmy wspólnie, że chcemy wziąć ślub, ksiądz obwiązał nam ręce i M. zaczął powtarzać przysięgę. W jego głosie słychać było zdenerwowanie. W jednym miejscu musiał powtórzyć, i później przy nakładaniu obrączki pomylił jedno słowo, ale nie miało to większego znaczenia jeśli chodzi o sens przysięgi. Ja swoją przysięgę mówiłam dosyć pewnie i zdecydowanie, a przynajmniej tak mi się wydaje. O dziwo w tym momencie nie wzruszyłam się tak bardzo. Później założyliśmy sobie nawzajem obrączki. M. nałożył mi obrączkę nie do samego końca palca, bo nie chciała się dosunąć, a wszystko przez to, że miałam strasznie zimne ręce od tego czekania przed kościołem. Ja nie miałam problemów z obrączką M. Na koniec ksiądz zasugerował, żebyśmy się pocałowali! To był delikatny pocałunek, chyba nawet M. pocałował mnie tylko w policzek. Bezpośrednio po przysiędze i już w obrączkach podeszliśmy do stolika obok, żeby podpisać dokumenty do ślubu cywilnego. Po nas podpisali się świadkowie. 

Dopiero wtedy zwróciłam uwagę, że w tle słychać Ave Maria śpiewane przepięknie przez żonę organisty. Później była komunia. Oczywiście ksiądz najpierw podszedł do nas, pierwsze z chlebem, później z winem. Muszę przyznać, że wino okazało się jak najbardziej prawdziwym winem i smakowało całkiem przyjemnie. Ja i M. po przyjęciu komunii modliliśmy się na naszych klęcznikach, a w tym czasie goście przyjmowali komunię. W tle słychać było śpiew, ale nawet nie zwróciłam uwagi co dokładnie było śpiewane. Myślami byłam przy ślubie i tym, że właśnie jesteśmy już małżeństwem i że nie da się tego już cofnąć ;) Siedząc na krzesłach i czekając aż ksiądz zakończy rozdawanie komunii spojrzałam w górę na okna, w których są witraże i po jednym z nich przemknął cień. Byłam pewna, że z tych emocji już mam omamy.

Kończąc mszę ksiądz udzielił nam jeszcze specjalnego błogosławieństwa dla nowożeńców. A na sam koniec powiedział kilka słów. Między innymi powiedział, że pewne stworzonko przez całą mszę latało ponad naszymi głowami i chowało się za figurami aniołów. Gdy to usłyszałam to odwróciłam się i spojrzałam w górę i faktycznie coś latało po kościele. Ksiądz skomentował to jako coś w stylu dodatkowego błogosławieństwa od Boga. Wcześniej nie widzieliśmy, żeby coś latało, bo byliśmy bardzo blisko ołtarza, ale na szczęście to, że widziałam cienie to nie były omamy. Później pytaliśmy gości co to dokładnie było - jedni mówili, że jaskółka, inni że nietoperz. W dodatku i jedni i drudzy byli w 100% przekonani, że mają rację. Dwa dni po ślubie mieliśmy okazję rozmawiać z proboszczem i z jego słów wynikało, że to nietoperz i że były one kilka lat temu na strychu w kościele, ale ostatnimi czasy nikt ich nie widział. Dopiero na tej naszej mszy pojawił się jeden :)

Na końcu mszy przeczytaliśmy jeszcze akt zawierzenia się Matce Bożej, a już po ceremonii obeszliśmy z tyłu ołtarz (to taka tradycja w tym kościele). W tym czasie goście czekali jeszcze w ławkach. Kiedy wróciliśmy na swoje miejsca i chwilę pomodliliśmy się, organista zaczął grać masz Mendelsona. Wtedy zaczęliśmy powolnym krokiem wychodzić. Goście jakoś nie chcieli wychodzić przed nami, tylko patrzyli jak idziemy. Ja kiedy poczułam na sobie wzrok wszystkich i usłyszałam ten marsz to strasznie się wzruszyłam. Z tego powodu przez pół kościoła przeszłam ze spuszczonymi w dół oczami, żeby się powstrzymać od płaczu.

Kiedy wyszliśmy przed kościół z dwóch stron posypały się na nas grosiki - to moja siostra i siostra M. rzuciły pieniążki. Zbieranie ich zajęło nam kilka minut. W międzyczasie ktoś rzucił też cukierki, żeby dzieci też miały co zbierać :) 


Ślub oczami Zakochanego:

Do ślubu pozostało kilka minut. Wszyscy goście weszli już do kościoła uciekając przed nieprzyjemnym wiatrem. Na zewnątrz zostaliśmy sami. Czekaliśmy na księdza i na świadków, którzy zgodnie z planem ceremonii mieli wejść za nami do kościoła. Zdenerwowanie u mnie jakby trochę opadło. Czułem wewnętrzny spokój. Może to dlatego, że nikt, po za moja przyszłą żoną, nie patrzył na mnie w tym momencie. W końcu zjawili się świadkowie i długo wyczekiwany ksiądz. Do ostatniej chwili nie wiedzieliśmy kto będzie nam udzielał ślubu. Nie mieliśmy też możliwości wyboru księdza. Ksiądz jest wyznaczany w tej parafii przez proboszcza, a często sam proboszcz udziela ślubu. Swoja drogą nic dziwnego, bo ślub to chyba najfajniejsza sprawa w codziennej posłudze. Po cichu liczyłem, że nie będzie to jednak proboszcz. Kuzyn A. (nasz ślubny szofer) miał swój ślub w tym samym kościele kilka miesięcy temu. Mieliśmy okazję oglądać płytę dvd z nagranymi fragmentami ślubu udzielanego przez proboszcza. Kazanie w jego wypadku było zwyczajne bez specjalnej puenty czy polotu, a długość kazania sprawiła, że pod koniec mszy zgromadzeni wewnątrz goście oglądali polichromię i witraże zamiast zwrócić baczniejszą uwagę na to co dzieje się przy ołtarzu. Jednym zdaniem powiało nudą :) Natomiast w naszym wypadku chyba nam się poszczęściło podwójnie. Wyszedł do nas młody ksiądz którego znałem tylko z widzenia. Uśmiechnięty, naturalny. Widać po nim było, że to dla niego wyróżnienie udzielać ślubu młodej zestresowanej parze. 

Pojawił się najpierw bez ornatu, rzucił anegdotą i powiedział, że za chwilę wróci tylko się przebierze. Trwało to zaledwie moment. Nawet nie zauważyłem jak znów był przy wejściu przed nami. Goście się już niecierpliwili. Kapłan by rozładować emocje powiedział w żarcie, że też jest ubrany na biało prawie jak pani młoda. Poprawiłem muszkę i weszliśmy za księdzem do kościoła. Patrzyłem najpierw na boki. Goście patrzyli na nas. W ich oczach widziałem że im się podoba to co widzą. Kątem oka zauważyłem moja przyjaciółkę Monikę, która się cieszyła jakby sama brała ślub. Przed nią zauważyłem jeszcze mojego szwagra, który wyróżniał się wzrostem (ma ponad 190 cm), a chwilę później rodziców. Przez całą drogę do krzeseł starałem się też zerkać pod nogi. Bałem się, że przez przypadek mogę nadepnąć na końcówkę sukni lub potknąć się z wrażenia :) Za nami szli świadkowie, którzy cichutko z nas żartowali. Zachowałem jednak powagę. Siedliśmy na swoich miejscach. Za nami świadkowie Agata z Andrzejem. Pierwszą ławkę zajęli rodzice. 

Na początku było tradycyjne wprowadzenie do obrzędu. Ksiądz przypomniał zgromadzonym o wyjątkowości tej chwili w naszym życiu i przeszedł do obrzędu. Kazanie było bardzo konkretne. Ksiądz zwrócił w nim szczególny nacisk na wagę naszej decyzji. Że nie są to tylko formułki i puste słowa, ale że całym naszym wspólnym życiem będziemy musieli dawać świadectwo naszej miłości. Później rozpoczęła się przysięga. Moje serce zaczęło mocno kołatać. Bałem się że popełnię gafę, która będzie później przekazywana w rodzinie kolejnym pokoleniom jako anegdota :) Powtarzałem wolno treść przysięgi za księdzem, który nam podszeptywał żeby było prościej. Pamiętam, że w jednym słowie się zająknąłem, a nie chcąc zrobić pomyłki powtórzyłem słowo. O dziwo nie wzruszyłem się bardzo. W najważniejszych dla mnie chwilach staram się maskować emocje. Płaczący Pan Młody to nie to co chciałbym później wspominać. Z obrączkami poszło w miarę dobrze. Różnica w rozmiarach była widoczna i wziąłem dobrą. 

Chwilę później była już na ręce mojej żony. A. też bardzo dobrze się spisała. Nie uroniła ani łzy, ale było widać że też jest bardzo zestresowana bo wzrok jej uciekał. Po założeniu obrączek mogłem wreszcie pocałować pannę młodą. Ucałowałem ją lekko w policzek nie chcąc rozmazać jej makijażu. Z boku widziałem że Pani fotograf robi co tylko może by jak najlepiej uwiecznić ten moment na zdjęciach. 

Później podeszliśmy do stolika i podpisaliśmy dokumenty. Poszło sprawnie. Po nas podpisali się też świadkowie. Wracając do krzeseł spojrzałem na gości. Nikt chyba nie ziewał, wszyscy wpatrywali co robimy. Siadając uważałem za każdym razem by nie zniszczyć dekoracji krzeseł przygotowanych przez mamę A. Tu muszę pochwalić moją teściową, gdyż dekoracja wyszła naprawdę świetnie. Piękne kompozycje ze słoneczników przy ołtarzu, kilka pierwszych rzędów ławek przyozdobionych wstążkami i ładnie udekorowane krzesła. O tak przystrojonym kościele marzyłem :) W oczekiwaniu na dalszą część ceremonii wsłuchiwałem się w Ave Maria śpiewaną przez żonę organisty. Ta pieśń idealnie pasowała w tym momencie.  Do oprawy muzycznej ślubu też nie mam zastrzeżeń. Organista dopasował pieśni do typowego ślubu, nie zmuszając zebranych do odśpiewywania nieskończonej ilości zwrotek.
Później była komunia. Przyjęliśmy ja pod postacią chleba i wina. Muszę przyznać, że wino mszalne piłem dopiero drugi lub trzeci raz w życiu. W smaku było całkiem dobre. Modląc się oczekiwałem na dalszą część ceremonii. Co chwilę poprawiałem marynarkę i muszkę by wyglądać jak najlepiej. 

Ksiądz kończąc mszę nawiązał do niecodziennego zjawiska w kościele. Jak stwierdził jakieś niewielkie zwierzątko latało pod sklepieniem kościoła w momencie naszej przysięgi i jest to swego rodzaju dodatkowy znak od Boga. Przyznam szczerze, że nie zauważyłem by cokolwiek latało. Po mszy część gości potwierdziła wersję księdza. Zdaniem mojej mamy był to nietoperz, który chwilę przeleciał między oknami i zawisł. Inna wersja mówiła, że był to mały ptak.

Na końcu mszy czekał nas jeszcze jeden sprawdzian na stres. Mieliśmy przeczytać dość obszerny akt zawierzenia Matce Bożej. To tradycyjna część ślubu w tej parafii. Tekst dostaliśmy przy spisywaniu protokołu przed ślubem. Nie był trudny, ale składał się z 4 dość długich zwrotek. Odczytanie aktu poszło mi dużo lepiej niż przysięga. Goście po ślubie pytali mnie czy ten tekst to sami wymyśliliśmy. Po przeczytaniu aktu mieliśmy jeszcze obejść ołtarz z tylu za krzyżem. Gdy znikliśmy za ołtarzem poprosiłem A. by się tak nie spieszyła i powiedziała mi czy poza obejściem mamy coś dodatkowego jeszcze robić czy wracamy do krzeseł. Nic dodatkowego na szczęście nie było w programie naszego ślubu :) 

Chwilę jeszcze się pomodliliśmy wyczekując na marsz Mendelsona. To był umówiony moment z naszym organistą, kiedy to mogliśmy się już szykować do wychodzenia. Goście nie wychodzili. Sprawiali wrażenie, że właśnie ten moment ich najbardziej w całej ceremonii interesował. W końcu ruszyliśmy do wyjścia. Starałem się iść wolno i dużo się uśmiechać. Patrzyłem przed siebie. Z boku widziałem jak moje ciotki, znajomi, rodzina A. patrzyli na nas. Dużo osób robiło zdjęcia. W tym momencie również starałem się panować nad emocjami. Wiedziałem, że najtrudniejsze momenty ślubu czyli przysięga i akt zawierzenia MB są już za nami. Byłem dumny że jestem już mężem. W momencie przekroczenia progu kościoła stanęliśmy na 2-3 sekundy. To był moment by fotograf przygotował się do zdjęcia oraz znak dla mojej siostry i siostry A. do obrzucanie nas grosikami. W momencie, gdy usłyszałem brzęk monet poczułem euforię. Dotarło do mnie, że ta niepowtarzalna chwila trwa, którą będę pamiętał do końca życia. Grosików było całkiem sporo, bo zbieraliśmy je później ładne kilka minut. Dodatkowo nasze  mamy obrzuciły nas cukierkami, które wyzbierały dzieci. Wypogodziło się. Świeciło słońce. Było już wiadome, że mogliśmy zgodnie z planem przyjąć życzenia i prezenty od gości przed kościołem i nie martwić się kto będzie trzymał nam parasol.

Dalsza część w następnej notce.  

Zakochana i Zakochany

9 komentarzy :

  1. Bardzo fajnie czyta się Wasze przeżycia i czekam na kolejne....To, że M zająknął się to nic się nie stało...moja siostra biorąc ślub kilkanaście lat temu, też podczas przysięgi coś tam zająknęła..;) Zresztą stres swoje robi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie raz się oglądało programy typu "śmiechu warte" i wpadki par podczas przysięgi uwiecznione na kasecie VHS. Takie sympatyczne wpadki wspomina się do końca życia z uśmiechem na twarzy ;) Dramatu w każdym razie nie było.

      M.

      Usuń
  2. U nas mi się głos łamał mężowi też choć do tej pory mówi, że to przez to, że było gorąco :D .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja to zawsze będę tłumaczył stresem. Na co dzień nie jestem aż tak bardzo roztrzepany :) Przyznam jednak, że czasem rozmawiając z A i robiąc jej kawę zapomnę dolać np mleka. Wynika to bardziej z braku podzielnej uwagi u mężczyzn. Takie wpadki trzeba nam wybaczyć :)

      pozdr M.

      Usuń
  3. wow! I bedza jeszcze kolejne relacje :) Rozrecacie sie na dobre. Ku mojej- i pewnie calej reszty czytaczy- uciesze. Super. Jak zwykle czytalo sie na jednym wdechu i czulo emocje sprzed oltarza. Zastanawiam sie tylko nad jednym- czy zanim napiszecie posta wspolnie zastanawiacie sie co po kolei opisac czy po prostu kazde z Was pisze jak chce i co pamieta?
    hehehe a z ta obraczka wsunieta nie do konca na serdeczny palec Pani Mlodej to jeszcze nic...ja wlozylam obraczke mojemu wybrankowi na zla reke i w ogole sie nie zorientowalam. Dopiero on sobie przelozyl po tym jak wrocilismy na swoje miejsca siedzace. To sie nazywa stres slubny;) hehehe smieszne co :)
    Pozdrawiam i czekam na kolejna czesc. I te obiecane kiedys zdjecia tez :)
    Paulina

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że jeszcze została nam relacja z wesela i podsumowanie całego weekendu. Okryję trochę karty. Nie zastanawiamy się co druga osoba pisała. Piszemy równolegle. Znam tylko temat notki i piszę to po swojemu. A pisze na blogu a ja zazwyczaj w notatniku lub wordzie. Później przeklejamy do jednej notki i korygujemy błędy ortograficzne i jakieś literówki. Przez zatwierdzeniem czytamy całość czy nasze relacje mniej więcej się ze sobą zgadzają chronologicznie (kolejność), ale nic już nie dodajemy. Nie mam wpływu na to co A pisze i ona na mnie.

    Też miałem stres jak ty czy nie pomylę palca lub ręki, ale wyszło dobrze. Takie proste rzeczy a można w tej chwili zapomnieć o wszystkim.

    Zdjęcia będą oczywiście - myślę że nawet przed kolejną notką. Odbierzemy je w weekend jak dobrze pójdzie.

    pozdrawiam ciepło
    M.

    OdpowiedzUsuń
  5. Super mi się czyta te Wasze wspomnienia, przy okazji odżywają także moje;) Ciekawa jestem, co to za zwierzątko zagościło na Waszym ślubie;):)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo uroczy blog <3
    agrestaco6.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Gratuluję! :) Śledziłam i będę śledzić dalej!

    OdpowiedzUsuń