czwartek, 10 września 2015

Sandomierz - perełka Polskiej atrchitektury

Po długiej przerwie małżeństwo z blisko 2 letnim stażem A. i M powraca do blogowania o podróżach oraz mniej lub bardziej ważnych wydarzeniach z naszego życia. Przyznaje, że wciąż szukamy motywacji do regularnego prowadzenia bloga, ale nie zamierzamy zamykać bloga.

W dzisiejszej notce chciałbym się podzielić z Wami relacją z naszej ostatniej sierpniowej
wycieczki do Sandomierza. Wyjazd do tego urokliwego miasteczka w południowej Polsce planowaliśmy już od dwóch lat. Zawsze jednak brakowało czasu lub wybieraliśmy inne kierunki dla naszych podróży. Teraz jednak obiecałem żonie oraz rodzicom, że jeszcze przed wrześniem wybierzemy się do Sandomierza. Z tak złożonej deklaracji ciężko się już wycofać. Miejscowość jest na tyle mała (wg Wikipedii ma około 25.000 mieszkańców), że można ją spokojnie zwiedzić w nawet w ciągu jednego dnia, nie licząc dojazdów. Odległość z Krakowa, gdzie mieszkamy do Sandomierza wynosi tylko ok 130 km. Założyłem, że jedna niedziela od rana do wieczora wystarczy na dojazd, przejście przez całą starówkę i powrót. Ustaliliśmy dzień wycieczki na ostatnią niedzielę sierpnia. Termin ten wszystkim pasował, a i pogoda zapowiadała się wyśmienicie bez opadów.

Wyruszyliśmy samochodem ok 7:00 rano, zabierając po drodze moich rodziców. Przejazd przebiegł bez przeszkód. Szczerze polecam drogę z Krakowa przez Nowe Brzesko, Nowy Korczyn i Połaniec - przejazd płynny, nawierzchnia w większości odnowiona, bez korków, remontów. Już o 10:00 byliśmy w okolicach Bramy Opatowskiej, gdzie mieliśmy parkować. Tu pojawiło się pierwsze zaskoczenie. Mimo wczesnej pory i końcówki wakacji cały parking był już zajęty. Na szczęście na sąsiedniej ulicy udało się znaleźć wolne miejsce parkingowe. Dla tych co nie byli nigdy w Sandomierzu i chcą się tam udać samochodem informuje, że na obszarze całej zabytkowej części miasta obowiązuje płatna strefa parkowania. Najlepiej parkować wczesnym rankiem i w niedzielę (opłaty parkingowe nie obowiązują). Zaoszczędzicie wtedy nerwów i kilka złotych zostanie w portfelu. Sandomierz najlepiej przemierzać pieszo. Odległości między atrakcjami turystycznymi są niewielkie i nawet spacerując w gronie starszych osób wystarczy czasu, żeby wszystko zobaczyć (nie licząc zwiedzania wewnątrz wszystkich obiektów). Wszystkie zabytki są dobrze opisane. Jest też centrum informacji turystycznej. Bez problemu można znaleźć toaletę lub wolne miejsce w kawiarni.

Sandomierz to jedno z najstarszych i najpiękniejszych Polskich miast. Jest położony w woj. świętokrzyskim nad rzeką Wisła. Prawa miejskie Sandomierz uzyskał w 1227 roku, ale ślady bytności na tym terenie sięgają epoki neolitu. Dzięki położeniu nad Wisła, Sandomierz stał się w średniowieczu ważnym przystankiem na trasie szlaku handlowego z Europy Zachodniej na Ruś. Za czasów Bolesława Chrobrego miasto było zaliczane do jednego z trzech najważniejszych miast Królestwa Polskiego. W przeciągu wieków miasto było kilka razy niszczone i plądrowane najpierw przez Tatarów, później przez Szwedów, a na końcu przez Niemców w czasie II w. ś., które ostatecznie zahamowało rozwój miasta.

Dziś miasteczko jest odrestaurowane, tętni życiem i jest ważnym ośrodkiem turystycznym w południowej części Polski. Miasto rozsławił w ostatnich latach serial "Ojciec Mateusz" emitowany w TVP1, a kręcony w mieście i jego malowniczych okolicach. W literaturze często nazywa się Sandomierz - Małym Rzymem, ze względu na podobieństwa miast - takie jak położenie na siedmiu wzgórzach czy system podziemnych korytarzy pod centrum miasta. Po więcej informacji o historii miasta odsyłam do internetu lub licznych publikacjach na temat tego miasta.

Zwiedzanie miasta najlepiej zacząć tak jak my od Bramy Opatowskiej i dwóch pobliskich kościołów Św Michała i Józefa. Brama Opatowska to symbol miasta. Jest to jedna z 4 dawnych bram miasta. Do dziś zachowała się tylko ta jedna. Wyglądem przypomina krakowską Bramę Floriańską. Na jej szczycie znajduje się najwyższy w mieście taras widokowy, z którego widać całą panoramę miasta, Wisłę oraz okoliczne wzgórza (Góry Pieprzowe). Wchodzi się po dosyć stromych drewnianych schodach, dlatego moi rodzice zrezygnowali z wyjścia na taras. Wstęp jest płatny i kosztuje obecnie 4 zł. Polecamy.

Brama Opatowska - symbol miasta.
Panorama Sandomierza - widok z tarasu na górze Bramy Opatowskiej.

Później przeszliśmy ulicą Opatowską do Rynku po drodze zaglądając do gotyckiego Kościoła Św. Ducha, który już w średniowieczu pełnił funkcję szpitala oraz miejsca opieki dla sierot i biednych. Dziś jest tam Caritas. Samo dojście do rynku zajęło nam nie dłużej niż 2-3 minuty. Po drodze zrobiliśmy kilka zdjęć. Ulica Opatowska po południu staje się miejskim deptakiem i ciężko zrobić zdjęcia bez turystów na drugim planie.

Ratusz Sandomierski - kwietniki na rynku uzupełniają odnowione zabytki.
Kamienica Oleśnickich - to miejsce jest często tłem dla scen z serialu Ojciec Mateusz.

Rynek jest kameralny i naprawdę przepiękny i odrestaurowany. Jest mnóstwo kwietników, ławeczek i elementów informacyjnych. Wokół rynku znajdują się malowane kamieniczki z restauracjami, hotelami i galeriami sztuki. Na środku placu stoi XIV wieczny ratusz z wieżą zegarową. Dawniej był w nim oddział muzeum okręgowego. Obecnie ratusz pełni jedynie funkcję pałacu ślubów, a w piwniczce znajduje się restauracja. Przed kolejnym punktem wycieczki zrobiliśmy przerwę na kawę. Kawiarni wokół rynku jest kilka. Wybraliśmy tą która miała pozytywne opinie w sieci - Cafe mala na ul Sokolnickiego 3 (ulica odchodząca od rynku). Polecamy americanę i cappucino.

Rynek w Sandomierzu - widok na ratusz.
Podziemna Trasa Turystyczna - labirynt korytarzy w centrum Sandomierza.
Kolejnym punktem naszej wycieczki była największa atrakcja tego miasta czyli Podziemna Trasa Turystyczna. Są to podziemne korytarze i komory usytuowane pod rynkiem i okolicznymi kamienicami powstałe z połączenia dawnych piwnic i składów kupieckich. Wejście do podziemi jest z boku najbardziej reprezentacyjnej kamienicy wokół rynku - kamienicy Oleśnickich (biała elewacja z napisem Poczta Polska). Długość trasy to 470 metrów na różnych poziomach (max 12 metrów). Sporo jest schodków, ale bez problemu każdy da radę przejść tą trasę. Trasa jest oświetlona, są też poręcze. Tą atrakcję można zwiedzać tylko z przewodnikiem, który w trakcie zwiedzania opowiada o historii miasta i legendach. Cena wejścia to 10 zł. Podziemia zwiedza się ok 45 minut, a wejścia w sezonie są w grupach co pół godziny. Ponieważ na wejście do podziemi musieliśmy poczekać około 20 minut, zdążyliśmy w tym czasie podejść kawałek i zobaczyć budynek starej synagogi z pozostałością murów miejskich i porobić kilka pamiątkowych fotek. Mimo skromnej ekspozycji wewnątrz pomieszczeń pod ziemią - sama atrakcja jest warta zobaczenia, ze względu na wielopoziomowość piwnic (współcześnie ciężko znaleźć budynki które mają 6 poziomów piwnic) oraz odpoczynek od upałów na zewnątrz. Dla turystów, których nie interesują podziemne kotarze jest alternatywa budynek obok w postaci zbrojowni rycerskiej z replikami broni i zbroi średniowiecznych. Wszystkie eksponaty można dotknąć i jeśli ktoś ma ochotę zrobić pamiątkowe zdjęcie w zbroi.

Korale z krzemienia pasiastego - jubilerska pamiątka z Sandomierza.

Wyjście z podziemi znajduje się w ratuszu. Tym sposobem znaleźliśmy się znów na płycie malowniczego ryneczku. Stamtąd poszliśmy ul. Zamkową w stronę Zamku oraz bulwaru nad Wisłą. Pod drodze minęliśmy najstarszą pracownię artystyczną, gdzie jest sprzedawana biżuteria z regionalnym kamieniem - krzemieniem pasiastym, który jest nazywane kamieniem optymizmu. Wyroby jubilerskie z tym krzemieniem pasiastym znajdziecie tylko w Sandomierzu i okolicach. To sposób na oryginalną pamiątkę dla bliskiej osoby.

Następnie przeszliśmy przez furtę Dominikańską (tzw Ucho igielne) w stronę parku i okolicznych wąwozów lessowych. Jest to niezwykła atrakcja przyrodnicza, podobna do tej z Kazimierza Dolnego znajdująca się tylko 15 minut drogi spacerem od rynku. W pobliżu sandomierskiej starówki są dwa wąwozy lessowe - krótszy Świętojakubski i dłuższy Królowej Jadwigi (ok 500 metrów). Po drodze zobaczyliśmy dwa zabytkowe kościoły - najstarszy gotycki kościół w Sandomierzu - Św Jakuba, gdzie Dominikanie do dziś uprawiają winnice oraz bardzo kameralny kościół św Pawła na wzgórzu. Przy furcie murów Kościoła Św. Piotra zaczyna się rezerwat i wąwóz Królowej Jadwigi. To miejsce idealne na spacer w pogodne niedzielne popołudnie. Maksymalna wysokość wąwozu to 10 metrów. Na całej jego długości drzewa tworzą plątaninę korzeni co dodaje uroku temu miejscu. Odradzam ubieranie czarnych spodni bo lessowa ziemia jest bardzo drobna i w trakcie spaceru wąwozem bardzo się kurzy. Po wyjściu z niego musieliśmy odczyścić buty i nogi z pyłu.

Kościół Św. Pawła - z dala od centrum, położony przy początku Wąwozu Jadwigi.
Wąwóz Królowej Jadwigi - obowiązkowe miejsce do odwiedzenia w Sandomierzu.

Wylot wąwozu znajduje się zaraz przy Zamku i bulwarze nad Wisłą. Za pieniądze z UE utworzono nad brzegiem Wisły ścieżkę spacerową wraz z przystanią i wypożyczalnią sprzętu wodnego takiego jak: rowerki czy kajaki. Jeśli będziecie w Sandomierzu np. na 2 dni to można część czasu wolnego wykorzystać na rejs statkiem wycieczkowym po Wiśle. Rejs trwa w zależności do trasy od 30 minut do 1 godziny.

Sandomierz - bulwar nad Wisłą - stąd odpływają statki wycieczkowe.

Ze względu na brak czasu nie zdecydowaliśmy się na rejs. Mamy podobną atrakcję a w Krajowie na wyciągnięcie ręki. Chwilę wolnego czasu poświęciliśmy na relaks na ławeczce przy bulwarze obserwując niski stan wody i przepływające statki (obecnie Wisła w Sandomierzu ma tylko ok 60 cm głębokości). Po odpoczynku przeszliśmy na dziedziniec przy Zamku. Sam zamek nie jest imponującej wielkości. Wewnątrz mieści się Muzeum Regionalne, z którego też musieliśmy zrezygnować ze względu na ograniczenie czasowe. Zaraz przy zamku znajduje się Katedra oraz Dom Długosza.

Zamek Królewski w Sandomierzu - siedziba muzeum okręgowego.

Katedra to największa budowla w mieście. Katedrę wzniesiono w 1349 roku. Do dziś zachowała pierwotny układ przestrzenny i bogatą dekorację rzeźbiarską we wnętrzu. Posiada wyposażenie wewnętrzne z XV - XVII wieku (freski bizantyjsko - ruskie, ołtarze rokokowe, rzeźby oraz obrazy). Zwiedzanie jest bezpłatne. Obejrzeliśmy wnętrze bazyliki w skrócie, ze względu na zaczynające się nabożeństwo. W pobliżu Katedry znajdują się inne zabytkowe zabudowania sakralne takie jak Pałac Biskupi, Wikariat, Dzwonnica i Sufragania.

Wnętrze katedry w Sandomierzu -warto zwrócić uwagę na obrazy i freski.




Dom Długosza - znakomicie zachowany gotycki budynek mieszkalny z XIV wieku.
Po wyjściu z katedry skręciliśmy w lewo pod Dom Długosza.Ten budynek zbudowano z funduszy znanego historyka w 1476 roku. To jeden z najlepiej zachowanych gotyckich budynków mieszkalnych w Polsce. Wewnątrz budynku znajduje się Muzeum Diecezjalne z bogatymi zbiorami malarstwa, rzeźby sakralnej, ceramiki i kolekcja starych mebli. Wstęp jest płatny, a w weekendy do muzeum tworzy się kolejka. Jeśli macie trochę wolnego czasu można zejść w stronę bulwaru pod zabytkowy spichlerz (obecnie pełni funkcję budynku mieszkalnego).

Collegium Gostomianum - dawny budynek kolegium jezuickiego.
Z pod Domu Długosza przeszliśmy z powrotem w stronę rynku, po drodze mijając zabytkowy budynek Collegium Gostomianum. To dawny budynek kolegium jezuickiego. Obecnie jest w nim liceum. Oglądnęliśmy jeszcze targi rękodzieła i pamiątek i wróciliśmy do samochodu.

Ze względu na ograniczoną liczbę restauracji i miejsc w nich zdecydowaliśmy, że obiad zjemy w drodze powrotnej do Krakowa w Solcu Zdrój. Do Krakowa dotarliśmy ok 19:00. Wszystkie punkty naszej wycieczki zostały zrealizowane. Każdy znalazł coś dla siebie i zobaczył to co chciał. Wszyscy byli bardzo zadowoleni. Jeśli nadarzy się okazja, z pewnością tam jeszcze wrócimy.

Polecam szczerze wycieczkę do tego miasta dla wszystkich kochających architekturę Polskich miasteczek, pasjonatów historii, pasjonatów spacerów lessowymi wąwozami lub śladami plenerów z Ojca Mateusza. Jeśli będziecie w Sandomierzu na dłużej można wybrać się za miasto w Góry Pieprzowe lub w rejs stateczkiem po Wiśle.

Zdjęcia w notce są naszego autorstwa.

Zakochany

sobota, 18 kwietnia 2015

Koncert Artura Rojka

Kiedy jakiś czas temu w mediach pojawiła się informacja, że Artur Rojek odchodzi z zespołu Myslovitz od razu zrobiło mi się smutno. Dla Myslovitz Artur był frontmanem, ale też niesamowitą osobowością, z niepowtarzalnym głosem. Pamiętam jak wtedy zrobiło mi się żal, że kończy się pewna epoka i że muzyka tego zespołu na pewno nie będzie już taka sama. Wtedy nie pomyślałam, że Artur Rojek przekuje to odejście w taki ogromny sukces. Jego solowa płyta "Składam się z ciągłych powtórzeń" została platynową płytą, obsypano ją nagrodami a sam Rojek wielokrotnie był nominowany do miana najlepszego wokalisty roku. 

Od dawna marzyłam, żeby pójść na jego koncert i w końcu się udało. 20 marca wybraliśmy się razem z M. do Klubu Studio. Tym razem w odróżnieniu od innych koncertów na których byliśmy, nie było żadnego supportu. Wypełniona po brzegi sala czekała w niecierpliwości tylko w wyłącznie na jednego człowieka - Artura. W końcu po długich minutach oczekiwania na scenę wyszedł Rojek oraz jego muzycy, wszyscy ubrani na biało poza gwiazdą wieczoru dla kontrastu ubraną na czarno. 

Koncert od początku wyróżniał się odmiennymi aranżacjami piosenek niż na płycie. Głównym powodem tych zmian był złamany obojczyk Artura, przez co nie mógł on grać na gitarze. Widać było, że bez niej czuje się odrobinę mniej swobodnie, niemniej jednak podziwiam, że mimo złamania naprawdę energicznie poruszał się po scenie. Okazało się, że Rojek jest raczej oszczędny w kwestii konwersacji z fanami, pomiędzy piosenkami zazwyczaj mówił tylko krótkie "dziękuję". Jedynie kilka razy powiedział parę słów więcej, m.in. zaznaczył, że bardzo czekał na koncert w Krakowie, bo zawsze towarzyszy mu tutaj szczególna atmosfera. Jednak pomimo tej małomówności Artur zawładnął sceną w 100%. Ja sama byłam wpatrzona i wsłuchana jakbym była zahipnotyzowana. Jego interpretacje nawet najprostszych fraz przyprawiają człowieka o ciarki na plecach. 

Na koncercie pojawiły się wszystkie utwory z solowej płyty Rojka. Były też piosenki spoza płyty i covery innych utworów. Niestety ponieważ cała płyta jest dosyć krótka (około 35 minut) po pewnym czasie Arturowi skończył się repertuar. Jednak fani nie odpuszczali i chcieli jeszcze raz usłyszeć takie utwory jak "Beksa", "Syreny", "Lato '76" czy "Czas, który pozostał". Muszę powiedzieć, że koncert był wspaniały i nawet nie wiem kiedy minęło prawie dwie godziny. W dodatku Rojek zrobił na mnie ogromne wrażenie. Już w Myslovitz odznaczał się nieprzeciętnym podejściem do muzyki, ale uważam, że tym obecnym albumem wzbił się na wyżyny alternatywnego rocka. W jego utworach wszystko jest dopracowane do najmniejszego szczegółu, teksy wciągają niemniej jak muzyka i aranżacja. Jeśli jeszcze nie słuchaliście to polecam - to naprawdę kawał dobrej muzyki.
Zakochana

niedziela, 15 lutego 2015

Walentynki

Jak ten czas szybko biegnie do przodu... Pięć lat temu w Walentynki mój poprzedni związek już przygasał, a przez moją głowę przewijały się myśli, że chyba już na zawsze zostanę singlem. Nawet w najbardziej optymistycznej wersji przyszłych wydarzeń nie podejrzewałbym, że prawdziwa miłość jest dopiero przede mną. Z roku na rok utwierdzam się coraz bardziej w przekonaniu, że nasz związek jest bardzo dopasowany, a moja żona to ta Jedyna osoba, którą chciałem spotkać na swojej drodze. Nie zamierzam się przechwalać i nie koloruję nadmiernie rzeczywistości. Widzę to po licznych sytuacjach z codziennego życia, gdzie jesteśmy bardzo zgodni. Bardzo często zdarza się, że z pośród licznych przedmiotów tego samego rodzaju wybieramy ten sam bez wcześniejszej konsultacji lub planując zrobić niespodziankę myślimy identycznie. Czy Wam też się tak zdarza? Jeśli tak, to czy myślicie, że to przypadek losu? Są oczywiście drobne różnice w naszych gustach wynikające z postrzegania świata przez kobietę i mężczyznę. Ja dokonuję większości wyborów według kryterium praktyczności, z kolei moja żona bardziej zwraca uwagę na estetykę i sferę emocjonalną.

Nie przywiązuje dużej wagi do 14 lutego. To święto kojarzy mi się tylko z komercyjną jego stroną. Czekoladki kupuję żonie na bieżąco, a kwiaty zupełnie bez okazji. Wychodzę też z założenia, że kocha się cały rok, a nie tylko od święta. Jesteśmy już dużo ponad rok po ślubie, a dalej nasze uczucie jest bardzo mocne. Dlatego Walentynki to dla mnie tylko pretekst do podziękowania mojej żonie za udane małżeństwo i spędzenia tego dnia wspólnie tylko we dwoje z dala od rodziny, znajomych i codziennych problemów.   

Pewnie zaskoczę większość czytających tą notkę i nie pochwalę się recenzją filmu p.t. 5o twarzy Greya. Walentynki spędziliśmy z dala od kina i galerii handlowych. Wybrałem bardziej tradycyjną formę i zaprosiłem żonę na kolację połączoną z wcześniejszym spacerem. Miałem sprawdzoną restaurację na krakowskim Kazimierzu, w której A. nigdy nie była. Zarezerwowałem stolik z tygodniowym wyprzedzeniem. Nie pomyślcie, że to brak spontaniczności. Po prostu z doświadczenia, wiem że spontaniczne wyjścia wieczorem w Walentynki do dobrych restauracji bez wcześniejszej rezerwacji kończą się prawie zawsze niepowodzeniem. Rezerwacja nic nie kosztuje, a pozwala zawsze oszczędzić nerwów i zaplanować ten wyjątkowy dzień tak jak sobie tego wymarzycie. 

Pogoda w sobotę była wręcz wiosenna i idealna do spaceru. Dzięki temu mogłem założyć lekki płaszcz i wybrać lżejsze buty. Założyłem też nową koszulę, którą pomagała mi wybrać w sklepie moja żona - dobrze wiem co się jej podoba :)) Wyszliśmy dużo wcześniej by wykorzystać w pełni słoneczne popołudnie. Nasza trasa spaceru prowadziła wzdłuż bulwarów wiślanych, a następnie zakamarkami uliczek Kazimierza. Po drodze mijaliśmy liczne zakochane pary. Jedni siedzieli tylko na ławkach lub nad brzegiem Wisły, a inni spacerowali trzymając się mocno za ręce. Patrząc na te wszystkie zakochane pary jeszcze bardziej docenia się to, że jest ktoś obok z kim można dzielić swój wolny czas. Kilka lat temu będąc stanu wolnego raczej omijałem bulwary wiślane w słoneczne weekendy. Widok zakochanych par jest bardzo przytłaczający dla osoby, która nie ma swojej drugiej połówki. Przed kolacją odwiedziliśmy też Plac Nowy na którym w sobotę były targi hand made i staroci. Czasami bywamy wspólnie na podobnych imprezach podpatrzeć jakie są nowe trendy w wyposażeniu mieszkań lub biżuterii. Na pewno jest to lepsza forma zakupów niż wizyta w centrum handlowym czy na rynku. Takie targi w połączeniu z Kazimierzem mają swój niepowtarzalny klimat. Było kilka ciekawych przedmiotów, ale ani jeden nie przyciągnął uwagi mojej żony tak mocno by chciała go kupić. 

Następnie wolnym krokiem udaliśmy się do restauracji "Warsztat" przy ul. Bożego Ciała. Nazwa zwyczajna, ale to tylko kamuflaż prawdziwej uczty dla podniebienia. W przedsionku czekała kolejka gości w oczekiwaniu na stolik. Nam z rezerwacją udało się zaoszczędzić czekania 30 minut na wolne miejsca. Na sali panował półmrok, idealny dla romantycznej kolacji. Lokal specjalizuje się w kuchni włoskiej. Jeśli miałbym w jednym zdaniu zareklamować to miejsce napisałbym: ogromne porcje dobrego jedzenia w przystępnej cenie. Godziwe porcje przekładają się na zadowolenie klientów, którzy później wracają w to miejsce.

Wnętrze Restauracji Warsztat jest skromne ale bardzo przytulne.

A. wybrała spaghetti Tai Pan z kurczakiem, papryką, pieczarkami, cukinią i curry. Ja wybrałem penne della casa z kurczakiem, suszonymi pomidorami, cukinią, brokułami i parmezanem. Na lepsze trawienie zamówiliśmy po butelce Żywca Porter, które moje żona bardzo lubi (dla niewtajemniczonych porter to ciemne, mocne piwo). Potrawa A. była bardziej aromatyczna i jak dla mnie bardzo orientalna w smaku. Porcje były podane w głębokich talerzach dlatego bez problemu mogliśmy się zamienić talerzami w połowie posiłku i porównać nasze smaki. Kolacja w tym miejscu udała się w 100% za co podziękowaliśmy napiwkiem. Cały czas w środku wszystkie stoliki były zajęte co nie dziwi z uwagi na Walentynki i dobrą lokalizację restauracji. Dziwne są natomiast zmiany kulturowe. Zaobserwowaliśmy jedną parę, która spotkała się w tym miejscu i oczekując na posiłek nie potrafi ze sobą przeprowadzić dłuższej rozmowy . Siedząc na przeciwko zarówno kobieta jak i jej wybranek wybrali zabawę telefonem lub pisanie sms-ów w milczeniu niż rozmowę na dowolny temat. Stwierdzam, jak pewnie większość z osób urodzona jeszcze w latach 80-tych, że rozwój technologii i media społecznościowe zabijają to co najlepsze w związku czyli poznawanie drugiej osoby i rozmowę. Romantyczność w takiej chwili również umiera.

Muszę też wspomnieć, że moja żona zrobiła mi niespodziankę. Zawsze dba o to by nasz związek nie był monotonny i żebym się czuł przy niej szczęśliwy. Tym razem w prezencie walentynkowym dostałem od niej niewielką kopertę a niej kilkanaście ręcznie robionych kart z kuponami. Każdy z nich upoważnia posiadacza (czyli mnie:) do innego prezentu takiego jak np: śniadania do łóżka, wieczoru filmowego, wspólnej kąpieli, masażu, czekoladowych muffinek, a nawet zimnego piwa. Kart jest sporo i nie zawaham się ich użyć :)) Kilka z nich podaruję mojej żonie, żeby mi się w głowie nie przewróciło od nadmiaru szczęścia. 

Walentynkowy prezent od żony - w mojej talii kart jest też "as" z napisem niespodzianka :)

Gdy wyszliśmy z restauracji było już ciemno. W drogę powrotną udaliśmy się tramwajem by zaoszczędzić trochę czasu. W lodówce czekała na nas bowiem butelka białego wina i wspólny wieczór przy kultowym serialu Prison Break. 

A Wy jak spędziliście Walentynki?

Zakochany

wtorek, 6 stycznia 2015

Czy wierzyć w horoskopy?

Jak zwykle kiedy zaczyna się nowy rok w gazetach i na wielu portalach pojawiają się horoskopy i przepowiednie na najbliższe dwanaście miesięcy. Szczególnie mnie to nie dziwi, bo ludzie lubią poczytać sobie coś co może się wydarzyć a najlepiej jeśli są to pomyślne wróżby. Od razu zaznaczę, że ani ja ani mój mąż zbytnio nie interesujemy się takimi rzeczami, bo jesteśmy zbyt racjonalnie nastawieni do życia. Poza tym wiem, że często takie horoskopy są tworzone przez amatorów (nawet znam osobę, która pisała je dla gazety, a nie ma nic wspólnego z przepowiedniami). 
Z drugiej strony z czystej ciekawości postanowiłam poczytać co też nas czeka w nadchodzącym 2015 roku. Zadanie mam ułatwione, ponieważ oboje jesteśmy spod znaku Lwa, więc czytałam wróżby tylko dla tego znaku. Rozczarowujące jest to, że niektóre portale zamieszczają wpisy, które całkowicie się wykluczają wzajemnie np. wg jednego będzie to rok sukcesów w pracy a wg drugiego wręcz przeciwnie. 
Tak czy inaczej główne konkluzje po przeczytaniu kilku opisów 2015 roku dla nas są takie: 
- pod względem zdrowia to ma być normalny rok, bez większych problemów, ale zaleca się nam dbać o kondycję i zdrowe odżywianie,
- jeśli chodzi o karierę zawodową to prognozy są wręcz znakomite, czeka nas uznanie, podwyżka, będziemy wykorzystywać swoje pomysły i dzięki temu czeka nas sukces, 
 - pod względem finansów też ma to być bardzo dobry rok, ale sugeruje się nam być rozważnym i oszczędzać
- miłość w tych horoskopach, które przeczytałam była raczej oszczędnie opisana, pary lwów ponoć mogą na przemian szczerzyć kły, ale z drugiej strony osoby pozostające w stałych związkach będą czerpały radość ze swojej obecności, 
- z ciekawostek: "nie żałujcie zwłaszcza podróży, sami się zdziwicie jak często będziecie wracać do wspomnień z roku 2015". Ponadto "ten rok dla Lwów to idealny moment na inwestycję na giełdzie i w papiery wartościowe. Dobrze wykorzystajcie tą szansę."
 Oczywiście wszystko jest opisane tak ogólnikowo, że życie każdego z nas pod te opisy można przyrównać, ale... zobaczymy na koniec roku. Ciekawe czy przepowiednie się chociaż w części pokryją z rzeczywistością ;) 
A Wy wierzycie czy nie?
 
Zakochana