czwartek, 24 października 2013

Wesele

Wesele oczami Zakochanego:

Gdy już wyzbieraliśmy starannie wszystkie grosiki, mogliśmy przystąpić do odbierania życzeń od naszych gości. Był to jeden z sympatyczniejszych momentów tego dnia. Wszyscy się uśmiechali i szczerze życzyli nam wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. Były też rady co mamy robić by ta miłość była tak samo żywa na długie lata jak w dniu ślubu. Starałem się pilnować swoich emocji, ale przyznam się że dwa razy się bardzo wzruszyłem. Raz jak życzenia składała mi moja koleżanka, a za drugim razem jak życzenia składała znajoma rodziny A. Na szczęście łezka się nie uroniła. Koperty z pieniędzmi od gości odbierała od nas Agata. Prezenty odbierała siostra A.

Goście byli bardzo zdyscyplinowani. W zaproszeniach określiliśmy jasno, że zamiast kwiatów wolimy praktyczniejszy prezent w postaci win. Goście się do tej prośby zastosowali bez wyjątku. Dostaliśmy mnóstwo win z każdego zakątka świata, ktoś nam dał nawet wino z Chin. Będzie co popijać w chłodne wieczory. Po złożeniu życzeń zostaliśmy jeszcze chwilę przed kościołem. Goście spokojnie rozjechali się samochodami w stronę restauracji w Gorlicach- miejsca naszego wesela. Był też podstawiony bus dla osób bez samochodów. Świadkowa z siostrą A. pojechała odwieźć w tym czasie prezenty i pieniądze do domu A. Majątku teściów na czas ślubu i wesela pilnowała osoba z rodziny. Wiadomo, że informacja o tym, że jest ślub w okolicy łatwo się rozchodzi wśród miejscowych, dlatego lepiej taką osobę załatwić do pilnowania dobytku i gotówki na czas nieobecności. Okazja czyni złodzieja.

Przed wyjazdem zrobiliśmy jeszcze kilka pamiątkowych zdjęć i wsiedliśmy z Panią fotograf do naszego samochodu. Auto jechało bardzo wolno. Odpowiadało mi to bardzo, bo to był czas by się trochę rozluźnić. Bez przerwy pozowaliśmy do zdjęć prezentując dumnie założone na palcach obrączki. Niektóre nasze pozy były szalone. Byliśmy w końcu razem i tak szczęśliwi. Po drodze pozdrawiałem przypadkowe osoby - nawet Pana policjanta, który lekko się zdziwił, że Pan młody mu pomachał serdecznie. Przejazd trwał około 15 minut. Gdy dojeżdżaliśmy na miejsce nasz szofer Przemek zatrąbił kilka razy by wszyscy wiedzieli że Młoda Para jest już na miejscu. Wysiadłem jako pierwszy i otworzyłem drzwi A. Zobaczyłem, że wszyscy goście robią nam zdjęcia. Było to bardzo fajne uczucie być centrum uwagi. Na co dzień, dzielnie wtapiamy się w tłum społeczeństwa.

Rodzice byli już gotowi do tradycyjnego przywitania chlebem i solą. Wejście do lokalu było udekorowane białymi balonikami. Bochenek chleba był specjalnie pieczony na tą okazję przez restaurację. Po przywitaniu dostaliśmy kieliszki z szampanem, które po wypiciu rzuciliśmy za siebie. Robiłem wszystko by się rozbiły i przy okazji żeby nikogo przypadkowo nim nie trafić. Udało się! To znak, że będziemy żyć szczęśliwie :) Później symbolicznie przeniosłem moją żonę przez próg. W środku restauracji na stoliku stały kieliszki z szampanem ułożone starannie przez kelnerów w kształt serc. Był wspólny toast, a goście odśpiewali nam sto lat. Po toaście goście zaczęli szukać swoich miejsc przy stołach. Poszło całkiem sprawnie ponieważ na stołach rozstawiliśmy winietki (ręcznie robione przez mamę A.). Stoły były ułożone w 4 bloki. Po prawej przy długim stole usadziliśmy "starszych" - starsze osoby, dalszą rodzinę, sąsiadów i znajomych rodziców. Po lewej natomiast "młodych", czyli naszych znajomych i rodzeństwo z partnerami. Na wprost wejścia był stół prezydialny przy którym siedzieliśmy my oraz o bokach nasi rodzice. Był jeszcze jeden krótszy stolik koło nas z częścią rodziny, która nie zmieściła się przy długim stole. Z kolei z tyłu sali był mini stoliczek, gdzie posadziliśmy naszego DJ'a oraz parę fotografów.

Panowała pełna integracja - rodzinę i znajomych przemieszaliśmy wg naszej najlepszej wiedzy. Uważam, że usadziliśmy ich perfekcyjnie, bo od razu zaczęły się rozmowy osób, które nigdy się nie widziały. Nikt się nie alienował. Gdy wszyscy mieli już swoje miejsca, kelnerzy podali dwudaniowy obiad. Obsługa się spisała podczas wesela na medal. Było tylko dwóch Panów, ale tak sprawnie roznosili dania i zbierali naczynia, że nikt nie czekał dłużej niż 2-3 minuty na posiłek. Błyskawicznie zbierali też puste naczynia. Alkoholu nie zabrakło nikomu przez całe wesele.

Warto wspomnieć też o dekoracji sali. Salę ubieraliśmy samodzielnie. Klimat dekoracji był zbliżony do tego z kościoła. Na stolikach flakony ze słonecznikami. Na naszym stoliku była ułożona duża kompozycja ze słoneczników układana przez mamę A. W sali panował półmrok. W takie oświetlenie idealnie wkomponowały się robione przez nas świeczniki ze słoików przyozdobionych koronkami.
Jeśli chodzi o alkohol to zaryzykowaliśmy i kupiliśmy ostatecznie Smirnoffa (wahaliśmy się do końca czy nie kupić Wyborowej). Dla wybrednych gości na stołach były butelki z winem francuskim czerwonym i białym półsłodkim.

Najciekawszym elementem naszej dekoracji były zawieszki na butelki. Zrezygnowaliśmy z tradycyjnych gotowych karteczek i zamieniliśmy je na zawieszki w kształcie sukni Pani Młodej robione z serwetek używanych w gastronomii pod ciastka (autorski pomysł teściowej). Na wódki zawieszki miały żółte wstążeczki, a na wina czerwone. Goście zabierali je do domu równie chętnie jak paczki z ciastami :)

Obiad trwał około 30 minut, czyli chyba gościom smakowało. I tu też mała rewolucja weselna. Wykreśliliśmy z menu rosół! Nie każdy ma miłe wspomnienia z rosołem na weselach. Bardzo łatwo też ubrania schlapać jedząc rosół. Jakże wielkie było zdziwienie części gości, gdy zamiast rosołu w talerzach zobaczyli bulion grzybowy z groszkiem ptysiowym :) Po obiedzie podano od razu kawę lub herbatę. Doradziła nam tak właścicielka lokalu, która powiedziała, że jeśli kawa jest po pierwszym tańcu to goście zamiast do tańca i zabawy kolejną godzinę poświecą na picie kawy i oglądanie co robią osoby przy stoliku obok ;) Rada okazała się bardzo cenna.

Gdy goście dopijali kawę dałem znać DJowi, by zapowiedział, że zaraz nastąpi nasza chwila prawdy - czyli pierwszy taniec Młodej Pary. Okropnie się bałem tego momentu. Jeszcze popijąc kawę pytałem A. o kolejność kroków w naszym układzie. Czułem, że to może być jedna z chwil, którą będę chciał później wymazać z pamięci. Stres był chyba porównywalny do tego z przysięgi.

DJ zapowiedział pierwszy taniec i poprosił nas na środek parkietu. Parkiet był na środku sali, tej samej co stoły weselne. To był nasz warunek wyboru sali, że parkiet i stoły muszą być w jednym pomieszczeniu. To była gwarancja, że parkiet nie będzie pusty, a goście chętniej ruszą się od stolików widząc innych tańczących. Chcieliśmy balu, a nie bankietu ;)

Na pierwszy taniec wybraliśmy rzadko spotykaną piosenkę Jarosława Webera - "O Krok". Spytacie pewnie dlaczego akurat ta piosenka? Utwór ma wolne tempo (jest walcem) i trwa ok 3 minut. Moja żona dodatkowo nalegała by nasza piosenka była po polsku, a jej tekst miał nawiązywać do miłości. W krótszym tańcu można efektywniej zaprezentować układ taneczny. Podstawowe kroki walca są dosyć proste i wolniejsze tempo umożliwiło mojej ukochanej swobodniejsze ruchy w sukni z kołem. Przygotowywaliśmy się do pierwszego tańca wyłącznie w domu przez kilka godzin 3 dni przed weselem. Nie mieliśmy wcześniej specjalnego kursu i wykupionych indywidualnych godzin z instruktorem. Cały układ wymyśliliśmy sami, podpatrując jak walca tańczą inni nowożeńcy w filmikach na you tubie.

Wyszło nam bardzo dobrze, przynajmniej takie było zdanie gości. Nie zabrakło obrotów Pani Młodej, czy odchyleń i romantycznego pocałunku na zakończenie. Starałem się nie deptać po butach A. i uważać na jej delikatną suknię. Wszyscy po tańcu bili brawo. Moja siostra po tańcu podeszła do mnie i powiedziała, że od roku zrobiłem ogromne postępy i nie spodziewała się, że tak dobrze nam wyjdzie. Z kolei nasi znajomi dopytywali się jak długo chodziliśmy na kurs tańca przed ślubem. Dopiero po pierwszym tańcu zeszło z nas ciśnienie. Poczułem się wreszcie prawie jak gość weselny, a nie tylko organizator :) 

Ponieważ dzisiejsza notka była bardzo długa oszczędzimy wam czytanie drugiego tekstu widzianego oczami Pani Młodej. W nagrodę za Waszą wytrwałość, drodzy czytelnicy, Zakochana opisze drugą część zabawy weselnej w osobnej notce (pewnie już jutro). To na co czekacie opublikujemy po notce A. Zamieścimy wtedy reportaż ze zdjęć ślubno-weselnych z całego dnia, tak by można było teksty z ostatnich notek porównać z obrazkami :) Cierpliwości...

C.D.N...niebawem

Zakochany

4 komentarze :

  1. Zawieszki musiały wyglądać super;) Mieliście naprawdę fajny pomysł!
    Pierwszy taniec to wyzwanie;) Ale jak już z człowieka opadnie napięcie, zaczyna się cieszyć całą tą atmosferą i nogi niosą same;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że wszystko poszło tak gładko i mogliście ten dzień tak pięknie przeżywać.


    A tekst czyta się bardzo przyjemnie ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. Najlepsze wesele to takie, na którym goście dobrze się bawili. Zdarza się, że niby wszystko jest idealnie, ale towarzystwo nie może się otworzyć i zabawa jakoś nie wychodzi rewelacyjnie. Wino z Chin? To dopiero nowość :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Potwierdzam wino było Chińskie, dystrybuowane w Polsce. Niestety jak większość importowanych win z tamtego regionu raczej kiepskie w smaku. Nie wiemy skąd pomysł gości na takie wino, ale najważniejszy dla nas był gest i sama intencja, nawet jak wino nie jest pierwszych lotów.

      Zabawa trwała do samego rana i większość gości (tych bez dzieci została do końca. To najlepsze potwierdzenie, że wesele było udane. Dziękujemy za komentarz.

      Usuń