niedziela, 19 czerwca 2011

Noc Teatrów - Ślepcy i Faust

Wczoraj byliśmy z M. na Krakowskiej Nocy Teatrów. Oczywiście nawet nie próbowaliśmy walczyć o wejściówki do Bagateli czy Teatru Słowackiego, bo to graniczyło z cudem i wiązało się ze staniem w kolejce niczym w PRLu. Z tego powodu poszliśmy na spektakle plenerowe, które odbywały się na Rynku Głównym.
Na początek obejrzeliśmy występy baletowe które odbywały się na scenie w pobliży kościoła św. Wojciecha. Niestety jak dla mnie były one tylko pokazem tańca i nie niosły ze sobą żadnego głębszego przesłania, mimo że próbowałam usilnie je dostrzec.

  

Po 22.00 przy scenie po drugiej stronie rynku rozpoczął się spektakl „Ślepcy” w wykonaniu Teatru KTO (reż. J. Zoń). Według informacji wyszukanych w sieci, jest to sztuka inspirowana „Miastem ślepców” noblisty Jose Saramago.
Przyznam szczerze, że początkowo sztuka była dla mnie nie do końca zrozumiała, dopiero później jak zastanowiłam się głębiej odkryłam jej sens.

  

  

W „Ślepcach” wszystko zaczyna się normalnie, młodzi ludzie spacerują po ulicach, bawią się, rozmawiają. Nagle ich spokój mąci pojawienie się dziwnej doległości – po kolei tracą wzrok. Tylko jedna dziewczyna spośród całej grupy może widzieć i tylko ona jest świadoma, że choroba nie dotknęła wszystkich. Dziewczyna ta pozostaje w czerwonej sukience, reszta szybko pozbywa się kolorowych ubrań na rzecz prostych białych koszul. Dostają też w przydziale szpitalne łóżka, ciężkie buty i szare szlafroki.
I w tym momencie budzą się demony. Ludzie ci początkowo pomagający sobie, zaczynają ze sobą walczyć, barykadują się za łóżkami, jedna płeć dominuje nad drugą, łączy ich tango ślepców. Tracą ludzkie cechy. Jest bunt, agresja, błaganie o litość, lęk. Pod koniec spektaklu następuje dziwna zamiana – dziewczyna w czerwonej sukience traci wzrok a reszta go odzyskuje. Mi skojarzyło się to z Camus’owskim „bakcylem dżumy” który nigdy nie ginie. Tak samo tutaj, ślepota zostaje, po to by kiedyś znów zaatakować szczęśliwych ludzi.

  

Największe wrażenie zrobiła na mnie muzyka. W spektaklu jest niemal wesoła, zachęcająca do zabawy, ale w połączeniu ze scenami szaleństwa ślepców tylko potęguje przerażenie.
A jakie jest drugie dno? Początkowo skojarzyłam „Ślepców” z Oświęcimiem, wojną, bo ludzie w obliczu takich wydarzeń tracą wzrok, nie widzą człowieka, walczą z każdym i o wszystko. Później przyszło mi na myśl, że to po prostu historia ludzkiego szaleństwa, że czasem w społeczeństwie dzieje się coś, co zmienia normy tak, że stajemy się ślepcami. Ale prawda jest taka, że dla każdego spektakl może oznaczać coś innego. I to najbardziej kocham w teatrze!
Później oglądnęliśmy jeszcze „Fausta”. Tutaj na scenie rozgorzała walka między człowiekiem a diabłem, a właściwie zgrają diabłów. Było kuszenie mężczyzny przez diablicę, później wieczne potępienie i tortury. Były bicze, płomienny krąg, diabły na szczudłach i dużo nagości. Całość bez słów, jedynie ruch i muzyka. Przekaz był dużo bardziej jasny niż w „Ślepcach”, tutaj była to po prostu walka człowieka z diabłem, dobra ze złem, może też kobiety z mężczyzną.

  

  

Było warto. Zawsze warto zobaczyć coś choć trochę oderwanego od szarej codzienności. Nawet jeśli nie będzie to do końca jednoznaczne.

Zakochana

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz