środa, 22 lutego 2012

Walentynki

Walentynki to święto, które może jest nieco komercyjne, ale jednak jeśli się kogoś kocha to zwykle w ten dzień okazuje się to w szczególny sposób. W naszym przypadku było to nieco utrudnione gdzyż M. wychodzi do pracy kiedy ja jeszcze śpię, a gdy on wraca to ja jestem w pracy jeszcze ładnych kilka godzin. Udało nam się jednak spędzić wspólnie wieczór.
Wróciłam z pracy przed 20.00. We flakonie na biurku czekała na mnie niewielka róża, dostałam również czekoladę i kartę z miłosnym wyznaniem :)
Ja przygotowałam dla M. miskę faworków, które sama upiekłam. Do tego dołączyłam również walentynkową kartkę. 
Jak zwykle M. postarał się i poszukał fajnego miejsca na kolację. Jako, że ja nigdy nie byłam w chińskiej restauracji, to właśnie tam mój ukochany postanowił mnie zabrać. Oczywiście M. nigdy nie wybiera lokali w ciemno tylko sprawdza w internecie niemal wszystko, łącznie z recenzjami. Tym razem wybraliśmy się do Yellow Dog przy ulicy Krupniczej.
Sam wystrój jest raczej surowy i nowoczesny, nie ma w nim prawie wcale elementów, które by zdradzały że to restauracja chińska.  Menu na pierwszy rzut oka też nie powala. Wręcz można być zaskoczonym, że jest w nim tak niewiele propozycji. Zgodnie wybraliśmy kurczaka chili padi z ryżem jaśminowym i surówką oraz herbatę. Danie było podane na dużych talerzach, na których był ułożony ryż i surówka a obok nich stała miseczka z czymś w stylu gęstej zupy z kawałkami kurczaka. Muszę przyznać, że było pyszne. Ryż niespotykanie sypki i zupełnie inny niż ten zwykły ze sklepu. Kurczak świetnie doprawiony, przy czym same kawałki kurczaka raczej nie były pikantne, dopiero sos czy też zupa w której kurczak był zanużony była pikantna o bardzo ciekawej kompozycji przypraw. Każdemu kto chciałby spróbować chińskiej kuchni polecam. Co więcej, w przypadku tego dania nie trzeba było męczyć się z pałeczkami, ale na innych stolikach widziałam osoby jedzące właśnie pałeczkami. Dla potwierdzenia, że miejsce to cieszy się powodzeniem dodam jeszcze, że niemal wszystkie stoliki były zajęte, a wydawało mi się, że niewiele osób wybiera w walentynki kuchnię azjatycką.  
Miłym zaskoczeniem było również podanie nam po skończonej kolacji malutkiej miseczki z owocami granata, który uznawany jest za afrodyzjak. Poczęstunek był oczywiście związany z walentynkowym świętem. 


Z okazji Walentynek i nie tylko - kocham Cię mój M. :)
Zakochana

1 komentarz :

  1. my walentynki spędziliśmy w domu. Były kwiatki i wiele wzruszających wyznań:) Bardzo lubię to święto:)

    OdpowiedzUsuń