niedziela, 15 lutego 2015

Walentynki

Jak ten czas szybko biegnie do przodu... Pięć lat temu w Walentynki mój poprzedni związek już przygasał, a przez moją głowę przewijały się myśli, że chyba już na zawsze zostanę singlem. Nawet w najbardziej optymistycznej wersji przyszłych wydarzeń nie podejrzewałbym, że prawdziwa miłość jest dopiero przede mną. Z roku na rok utwierdzam się coraz bardziej w przekonaniu, że nasz związek jest bardzo dopasowany, a moja żona to ta Jedyna osoba, którą chciałem spotkać na swojej drodze. Nie zamierzam się przechwalać i nie koloruję nadmiernie rzeczywistości. Widzę to po licznych sytuacjach z codziennego życia, gdzie jesteśmy bardzo zgodni. Bardzo często zdarza się, że z pośród licznych przedmiotów tego samego rodzaju wybieramy ten sam bez wcześniejszej konsultacji lub planując zrobić niespodziankę myślimy identycznie. Czy Wam też się tak zdarza? Jeśli tak, to czy myślicie, że to przypadek losu? Są oczywiście drobne różnice w naszych gustach wynikające z postrzegania świata przez kobietę i mężczyznę. Ja dokonuję większości wyborów według kryterium praktyczności, z kolei moja żona bardziej zwraca uwagę na estetykę i sferę emocjonalną.

Nie przywiązuje dużej wagi do 14 lutego. To święto kojarzy mi się tylko z komercyjną jego stroną. Czekoladki kupuję żonie na bieżąco, a kwiaty zupełnie bez okazji. Wychodzę też z założenia, że kocha się cały rok, a nie tylko od święta. Jesteśmy już dużo ponad rok po ślubie, a dalej nasze uczucie jest bardzo mocne. Dlatego Walentynki to dla mnie tylko pretekst do podziękowania mojej żonie za udane małżeństwo i spędzenia tego dnia wspólnie tylko we dwoje z dala od rodziny, znajomych i codziennych problemów.   

Pewnie zaskoczę większość czytających tą notkę i nie pochwalę się recenzją filmu p.t. 5o twarzy Greya. Walentynki spędziliśmy z dala od kina i galerii handlowych. Wybrałem bardziej tradycyjną formę i zaprosiłem żonę na kolację połączoną z wcześniejszym spacerem. Miałem sprawdzoną restaurację na krakowskim Kazimierzu, w której A. nigdy nie była. Zarezerwowałem stolik z tygodniowym wyprzedzeniem. Nie pomyślcie, że to brak spontaniczności. Po prostu z doświadczenia, wiem że spontaniczne wyjścia wieczorem w Walentynki do dobrych restauracji bez wcześniejszej rezerwacji kończą się prawie zawsze niepowodzeniem. Rezerwacja nic nie kosztuje, a pozwala zawsze oszczędzić nerwów i zaplanować ten wyjątkowy dzień tak jak sobie tego wymarzycie. 

Pogoda w sobotę była wręcz wiosenna i idealna do spaceru. Dzięki temu mogłem założyć lekki płaszcz i wybrać lżejsze buty. Założyłem też nową koszulę, którą pomagała mi wybrać w sklepie moja żona - dobrze wiem co się jej podoba :)) Wyszliśmy dużo wcześniej by wykorzystać w pełni słoneczne popołudnie. Nasza trasa spaceru prowadziła wzdłuż bulwarów wiślanych, a następnie zakamarkami uliczek Kazimierza. Po drodze mijaliśmy liczne zakochane pary. Jedni siedzieli tylko na ławkach lub nad brzegiem Wisły, a inni spacerowali trzymając się mocno za ręce. Patrząc na te wszystkie zakochane pary jeszcze bardziej docenia się to, że jest ktoś obok z kim można dzielić swój wolny czas. Kilka lat temu będąc stanu wolnego raczej omijałem bulwary wiślane w słoneczne weekendy. Widok zakochanych par jest bardzo przytłaczający dla osoby, która nie ma swojej drugiej połówki. Przed kolacją odwiedziliśmy też Plac Nowy na którym w sobotę były targi hand made i staroci. Czasami bywamy wspólnie na podobnych imprezach podpatrzeć jakie są nowe trendy w wyposażeniu mieszkań lub biżuterii. Na pewno jest to lepsza forma zakupów niż wizyta w centrum handlowym czy na rynku. Takie targi w połączeniu z Kazimierzem mają swój niepowtarzalny klimat. Było kilka ciekawych przedmiotów, ale ani jeden nie przyciągnął uwagi mojej żony tak mocno by chciała go kupić. 

Następnie wolnym krokiem udaliśmy się do restauracji "Warsztat" przy ul. Bożego Ciała. Nazwa zwyczajna, ale to tylko kamuflaż prawdziwej uczty dla podniebienia. W przedsionku czekała kolejka gości w oczekiwaniu na stolik. Nam z rezerwacją udało się zaoszczędzić czekania 30 minut na wolne miejsca. Na sali panował półmrok, idealny dla romantycznej kolacji. Lokal specjalizuje się w kuchni włoskiej. Jeśli miałbym w jednym zdaniu zareklamować to miejsce napisałbym: ogromne porcje dobrego jedzenia w przystępnej cenie. Godziwe porcje przekładają się na zadowolenie klientów, którzy później wracają w to miejsce.

Wnętrze Restauracji Warsztat jest skromne ale bardzo przytulne.

A. wybrała spaghetti Tai Pan z kurczakiem, papryką, pieczarkami, cukinią i curry. Ja wybrałem penne della casa z kurczakiem, suszonymi pomidorami, cukinią, brokułami i parmezanem. Na lepsze trawienie zamówiliśmy po butelce Żywca Porter, które moje żona bardzo lubi (dla niewtajemniczonych porter to ciemne, mocne piwo). Potrawa A. była bardziej aromatyczna i jak dla mnie bardzo orientalna w smaku. Porcje były podane w głębokich talerzach dlatego bez problemu mogliśmy się zamienić talerzami w połowie posiłku i porównać nasze smaki. Kolacja w tym miejscu udała się w 100% za co podziękowaliśmy napiwkiem. Cały czas w środku wszystkie stoliki były zajęte co nie dziwi z uwagi na Walentynki i dobrą lokalizację restauracji. Dziwne są natomiast zmiany kulturowe. Zaobserwowaliśmy jedną parę, która spotkała się w tym miejscu i oczekując na posiłek nie potrafi ze sobą przeprowadzić dłuższej rozmowy . Siedząc na przeciwko zarówno kobieta jak i jej wybranek wybrali zabawę telefonem lub pisanie sms-ów w milczeniu niż rozmowę na dowolny temat. Stwierdzam, jak pewnie większość z osób urodzona jeszcze w latach 80-tych, że rozwój technologii i media społecznościowe zabijają to co najlepsze w związku czyli poznawanie drugiej osoby i rozmowę. Romantyczność w takiej chwili również umiera.

Muszę też wspomnieć, że moja żona zrobiła mi niespodziankę. Zawsze dba o to by nasz związek nie był monotonny i żebym się czuł przy niej szczęśliwy. Tym razem w prezencie walentynkowym dostałem od niej niewielką kopertę a niej kilkanaście ręcznie robionych kart z kuponami. Każdy z nich upoważnia posiadacza (czyli mnie:) do innego prezentu takiego jak np: śniadania do łóżka, wieczoru filmowego, wspólnej kąpieli, masażu, czekoladowych muffinek, a nawet zimnego piwa. Kart jest sporo i nie zawaham się ich użyć :)) Kilka z nich podaruję mojej żonie, żeby mi się w głowie nie przewróciło od nadmiaru szczęścia. 

Walentynkowy prezent od żony - w mojej talii kart jest też "as" z napisem niespodzianka :)

Gdy wyszliśmy z restauracji było już ciemno. W drogę powrotną udaliśmy się tramwajem by zaoszczędzić trochę czasu. W lodówce czekała na nas bowiem butelka białego wina i wspólny wieczór przy kultowym serialu Prison Break. 

A Wy jak spędziliście Walentynki?

Zakochany

4 komentarze :

  1. My z Mężem na Greya też się nie wybraliśmy, mimo że trylogia przeczytana :) Widziałam zwiastun i mnie nie zaciekawił na tyle, by na niego pójść. Zdecydowanie wolę książkę i przy tym pozostanę :)
    Nasze Walentynki spędziliśmy na zwiedzaniu Gliwic oraz w galerii :P ale tylko dlatego, by zobaczyć koncert, który de facto po godzinie opuściliśmy na rzecz spędzenia przyjemniejszego czasu w pijalni czekolady niż w zatłoczonym tłumie :)

    Ojej to żonka się również postarała :)
    My prezentów sobie nie robimy i tym razem nie robiliśmy. Nie obchodzimy Walentynek jako święta zakochanych. Kochamy się cały czas i nie potrzebujemy w tym dniu dawać sobie prezentów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czytałem książki bo to raczej pozycja literatury dla kobiet. Pijalnia czekolady na Rynku w Krakowie to miejsce naszej pierwszej randki z żoną. Mam sentyment do tego rodzaju miejsc. Gliwice to ciekawe miasto i chciałbym je dłużej zwiedzić niż tylko przejazdem. Czy byłaś może w palmiarni w Gliwicach i możesz ją nam polecić?

      Dużo miłości życzymy.

      M.

      Usuń
  2. My byliśmy na Greyu i powiem szczerze, że film jest kiepski. Cóż, książka też nie jest porywająca, ale kurczę, myślałam, że ekranizacja będzie lepsza.
    U nas standardowo: kolacja, spacer, romantyczny wieczór. Lubię Walentynki;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z opowieści znajomych słyszałem, że film raczej średni. Są osoby które już pod godzinie zerkały na zegarek. Nie oglądałem więc nie mogę dokładnie ocenić. Może brakło pikanterii którą ma książka, a może to to niewłaściwy dobór aktorów do głównych ról - niektóre Panie chętniej by widziały pewnie Rayana Goslinga w roli Christiana Greya :)

      Też lubimy Walentynki, ale nie przywiązujemy uwagi do prezentów - bardziej do spędzania czasu we dwoje.

      M.

      Usuń